wtorek, 13 grudnia 2011

"Śmierć pięknych saren" Oty Pavla

Tę, cytując Mariusza Szczygła, "najbardziej antydepresyjną książkę świata" pisał człowiek chory psychicznie, wierzący w chwilach napadów w to, że jest Chrystusem i bojący się wrzeszczących Niemcami. Pisał ją jako antidotum na swoją psychozę, z której wydawało się, że wychodzi do czasu, aż zabrał się za epilog i bezpowrotnie stoczył w obłęd, który miał nie opuścić go już do końca czterdziestoletniego życia.
Słodko-gorzka to lektura. Odnajdująca cienie humoru tam, gdzie polscy autorzy zwykli załamywać ręce, oddawać się bezdennej rozpaczy, zimnemu cynizmowi lub poszukiwaniu promyczka nadziei. W takich momentach Ota Pavel raczej oddawał się pasji wędkarskiej i porównywaniu rozmaitych ryb słodkowodnych do prosiaczków i wieprzków.
Wiele jest tu jednak refleksji nad życiem. Można sobie wyobrazić mężczyzn na składanych stołeczkach, wpatrzonych w zachód słońca i z nieodłącznymi wędkami w dłoniach, którzy je wygłaszają. A znają się oni na życiu, oj, znają - te godziny przesiedziane nad nieruchomą taflą wody bez słowa i bez ruchu jakoś przecież musiały zaprocentować.
Niewegetariańska to książka - pełna opisów kaźni małych i dużych rybek, a również "pięknych saren" i innej dziczyzny. A jednak jakoś to nie razie, a wpisuje się w cykl życia i śmierci, porażek i sukcesów bohaterów, a wręcz na tle holocaustu wydaje się być łagodnym prawem natury, chroniących przed absolutnym zagubieniem w okrutnym świecie.
Polecam tę książkę wszystkim - smutasom i wesołkom, wędkarzom, myśliwym, weganom i wegetarianom, ale przede wszystkim polskim pisarzom (a i polskim reżyserom by ona nie zaszkodziła).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz