poniedziałek, 26 września 2011

Terezin

Terezin to raczej jedno z tych miejsc, które Polacy ominęliby podczas zwiedzania Czech, chociażby ze względu na to, że na terenie naszego kraju znajduje się o wiele bardziej przerażający obóz, Auschwitz, będący nie tylko miejscem koncentracji, ale i zagłady Żydów.
Pomimo że Terezin znajduje się jedynie godzinę drogi od Pragi, zapewne też nie przyciągnąłby mojej uwagi, gdyby nie odwiedziny koleżanki z Hiszpanii, dla której wizyta w tym mieście stała się nieomal gwoździem programu przyjazdu do Czech.
Szubienica, na której zawiśli trzej Polacy
Rzeczywiście, nie spotkałyśmy na tym dość dużym terenie żadnych Polaków, za to sporo Hiszpanów. Może to wynikać również z tego, że wśród 140 tysięcy więźniów, którzy przewinęli się przez okres działalności tego ponurego miejsca nie było prawie żadnych naszych rodaków, ale głównie Żydzie przywiezieni tu z Holandii, Węgier, Niemiec i oczywiście czescy. Wielu z nich trafiło później do Oświęcimia. Przeżyła mniej niż połowa. O obecności przedstawicieli naszego kraju w obozie świadczy jednak szubienica, na której zostali powieszeni trzej Polacy, którzy podjęli próbę ucieczki z fortecy (po czesku: mala pevnost).
W cenę biletu wstępu wliczone było oprowadzenie po twierdzy, w której przetrzymywani byli Żydzi, które trwało godzinę. Dowiedzieć się z niego można również było o historii fortecy zanim uzyskała swą ponurą sławę. W czasie gdy służyła za więzienie wojskowe był w niej przetrzymywany m.in. Gawriło Princip, zabójca arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.
Pruska twierdza z końca XVIII wieku, która w trakcie drugiej wojny światowej została wykorzystana w nieludzki sposób przez Nazistów stanowi z resztą największą atrakcję trasy poświęconej Szoah, ale można spędzić w Terezinie prawie cały dzień, zwiedzając również cmentarz żydowski położony na drugim końcu miasteczka sprawiającego wrażenie wymarłego, krematorium, muzeum oraz oglądając liczne eksponaty pamiątkowe.
Choć nie jest to jedno z tych miejsc, dla zwiedzania którego pokonuje się setki kilometrów, niewątpliwie warto spędzić tu przynajmniej jeden wolny dzień. Na pewno uczyni to z nas odrobinę lepszych ludzi - przynajmniej na chwilę.

niedziela, 25 września 2011

Winobranie w Karlsztejnie

Czeski lajkonik
Choć Czechy kojarzą się raczej z krainą piwem płynącą, region Moraw słynie również z niezłych win. Brno pełne jest teraz stoisk, w których sprzedają burczak (burčak), młody napój winny z białych lub czerwonych winogron, lekko gazowany i o wonnym owocowym smaku. Niestety przegapiliśmy winobranie w Mikulowie, które świętowano 12 września, więc postanowiliśmy nadrobić to wybierając się do grodu Karsztejn (Karlštejn) w okolicach Pragi, w którym w dniach 24-25 września odbywa się święto wina w średniowiecznym stylu. Towarzyszą mu więc liczne atrakcje w postaci pochodów dam i rycerzy, wizyta cesarza, walki na miecze i szpady, wystąpienia błaznów ( w tym błazna Pupy ;)) oraz pokazy polki i tańca brzucha (w wykonaniu orientalnych tancerek z dalekiego Brna). Wstęp na teren miasteczka i na dziedziniec zamku kosztuje 100 koron. Nie jest w to wliczona cena zwiedzania zamku (ok.280 koron). Zamek jest bajeczny oraz świetnie utrzymany. Turystyczna wioska u jego stóp jest równie urocza, jednakże przy wypełniających je tłumach, które przybyły na winobranie, przyjrzenie się im bliżej czy zwiedzenie jest właściwie niemożliwe. Osobom dostającym alergii na widok zatłoczonych ulic polecam wybranie innego terminu wycieczki, bo przyjechać tu naprawdę warto. Jeśli ma się jednak ochotę na całodzienną imprezę w średniowiecznym stylu ze szklaneczką burczaku (20-30 koron) w ręce oraz na popróbowanie regionalnych specjałów, a nawet francuskich serów, ostatni weekend września w Karlstejnie idealnie się do tego celu nadaje.

czwartek, 22 września 2011

Nad wodą w Brnie

Choć to lato nie należało w Czechach do zbyt gorących. Trafiło się kilka takich dni, że marzyłam o tym, aby jednak być w Hiszpanii na plaży, a nie w samym centrum industrialnego Brna. Za przykładem miejscowych postanowiłam poudawać, że wakacje w mieście nie są wcale gorsze od wylegiwania się na Costa del Sol. Wsiadłam w tramwaj numer 1 na Mendlovym náměstí i udałam się nad zalew (do przystanku Přehrada).
Trasa od przystanku do zalewu w gorące dni jest pełna rodzin z pompowanymi materacami i w strojach prawie plażowych, budek z langoszami, piwem, grillowaną kiełbasą i wszystkiego tego, co kojarzy się z urlopem. Złotego piasku tu raczej nie zobaczymy i trzeba się zadowolić trawą oraz wodą o klasie czystości 25, dlatego też raczej polecam wybranie się na spacer wokół zalewu lub przepłynięcie się statkiem do zamku Veveří. 
Widoki ze statku są urocze i dzikie, a po drodze można również wysiąść przy jakiejś bardziej zacisznej plaży, niż ta masowa znajdująca się najbliżej przystanku tramwajowego.
Od przystani statku wciąż czeka nas krótka wspinaczka do zamku, który można zwiedzać lub po prostu pospacerować po nim, a także uraczyć się kukurydzą czy camembertem z grilla i zakupić sobie butelkę wina w tamtejszej winiarni.
Z powrotem dla odmiany można przejść się ośmiokilometrową leśną trasą wzdłuż brzegu zalewu lub nawet przejechać się nią rowerem (dość stromo, więc jest to raczej opcja dla osób zaprawionych w manewrowaniu dwoma kołami). Leśny trakt przechodzi potem w zaciszną uliczkę, wzdłuż której ciągną się urocze domki letniskowe. Aż trudno uwierzyć, że wciąż jesteśmy w mieście. Jeśli któregoś dnia będę miała dość funduszy, aby zakupić sobie nieruchomość w Brnie, bez wątpienia będzie to właśnie uroczy drewniany domek na brzegu zalewu.

czwartek, 15 września 2011

Czeski film

„wszystkie kursy, jakie prowadzone były dla Erasmusów, były w jezyku angielskim, za wyjątkiem jezyka czeskiego dla początkujących, który prowadzony był po francusku, nie wiadomo dlaczego” - to zdanie tłumaczyłoby moje zmagania z uzyskaniem informacji na temat ubezpieczenia dla doktorantów na uczelni czeskiej. 
(więcej urywków z erasmusowych ankiet na: http://www.kamilwszwecji.blog.pl/)