niedziela, 8 stycznia 2012

Jeśli na piwo, to do...

zdjęcie autorstwa Pawła Ziarko
Gdyby w Familiadzie pojawiło się hasło "Jeśli na piwo, to do...", na pewno odpowiedź "Czechy" znajdowałaby się na pierwszym, najwyżej punktowanym miejscu. Każdy Polak przecież wie, że po przekroczeniu granicy polsko-czeskiej należy się zatrzymać w hospodzie na smażony ser z hranolkami i tatarską omaczką oraz browarka.
zdjęcie autorstwa Marty Kocot
Wiele wrocławskich barów ostatnimi czasy również specjalizuje się w serwowaniu lanych i butelkowanych specjałów importowanych od naszych sąsiadów zza południowej granicy, takich jak Primator, Kozel czy Pilsner. Nie ma to jednak jak piwo ważone na miejscu, chciałoby się rzecz - jeszcze ciepłe (na szczęście jednak nie:)). W Ołomuńcu z podawania świeżego, wyrabianego na miejscu piwa, w którym niekiedy pływają jeszcze kawałki chmielu, słynie Svatovaclavsky pivovar. Oferuje on, w zależności od dnia, takie ciekawostki, takie jak: piwo czekoladowe, kawowe czy wiśniowe, řezané, czyli mieszanka ciemnego i jasne, a nawet relaks w piwnych łaźniach. Oprócz tego, można tam zjeść zarówno obiad, jak i jedną z typowych dla tego kraju zakąsek piwnych, jak na przykład: nakladaný hermelin, czyli marynowany na ostro camembert, czy też śmierdzący ołomuniecki serek (olomoucké tvarůžký), będący słynną specjalnością regionu.
Co dość nietypowe, jak na czeskie warunki - lokal jest całkowicie wolny od dymu.
Więcej na temat Svatovaclavskego pivovaru: http://www.svatovaclavsky-pivovar.cz/.

sobota, 7 stycznia 2012

Narty pod Brnem? Żaden problem!

Przyszła kolejna zima, czwarta zima odkąd jeździłam po raz ostatni na nartach i właściwie pierwsza moja zima w Czechach (co prawda przyjechałam tu w połowie lutego, ale zanim zdążyłam się dobrze rozejrzeć, to zima zdążyła się skończyć) i powiedziałam sobie, że takiej okazji przepuścić nie można. Najbliższy stok znajduje się od Brna w okolicy trochę ponad 50 km, co stanowi odległość tak niewielką, że opłaca się nawet wyskoczyć na nartki na sobotnie przedpołudnie.Tak też i uczyniliśmy - udaliśmy się do Stupavy. W wioseczce tej znajduje się właściwie jeden tylko, ok. 350m stok, sztucznie dośnieżany i niezbyt zaludniony (choć nie obyło się bez paru cudem (choć chciałoby się to przypisać swemu kunsztowi narciarskiemu) unikniętych kolizji. Wypożyczenie nart na dwie godzinki u stóp stoku kosztuje 200 koron, a karnet wystarczający na 11 wjazdów - 100 koron. Ceny nie zwalające z nóg, czyniące z narciarstwa w Czechach sport dla mas. Stok w sam raz na przypomnienie sobie po 4 latach, czy jeszcze się ma jakiekolwiek pojęcie o tym sporcie (Pan w wypożyczalni nart powiedział, że to tak, jak z jazdą na rowerze - nie da się zapomnieć - i miał rację), ale raczej nie dla zupełnie początkujących, ponieważ jest dość wąski i szusujący o milimetr od nas ludzie mogą przysporzyć o duży ból głowy i niechęć do zapoznawania się z tajnikami białego szaleństwa.
Na szczęście niechętnym gimnastykowaniu się na stoku schronienie oferuje  bar z przystępnymi cenami i dużą ofertą dań i napojów.
Bliskość Stupavy sprawia, że na pewno jeszcze kiedyś tam wyskoczymy, ale na pewno nie jest to miejsce, w którym można się zatrzymać na kilkudniowy pobyt narciarski - poza tym jednym stoczkiem raczej nie ma tam zbyt wielu atrakcji.
Więcej na temat Stupavy: http://www.stupava.cz/

niedziela, 1 stycznia 2012

Traumy i pożytki z wycieczki za miasto


Widok na Święty Kopeczek 
Święty szczyt
Na dworze zimno, mokro i o 16 ciemno. Mimo że nadszedł Nowy Rok, nosa z domu nie chce się wyściubiać. Chyba stąd, jak również dlatego że z nadejściem nowego roku ma się ochotę podsumować stary - w większości spędzony przeze mnie w Czechach - zaczęłam przeglądać fotki z moich wiosennych i letnich wojaży małych i dużych po Morawach. Przypomniały mi się dość szalone trzy miesiące spędzone w Ołomuńcu, w których czas odliczało się od imprezy do imprezy i, o dziwo, zdjęcia, które mi to przypomniały pochodzą z pieszej wycieczki na Święty Kopeczek (Svatý Kopeček), malownicze miejsce pielgrzymkowe znajdujące się w odległości 8 km od centrum tego uroczego, małego miasteczka. Jest to świetne miejsce wypadowe nawet dla obojętnych na uroki wiary studentów, ponieważ trasa prowadzi mało uczęszczanymi drogami, można więc sobie trochę pooddychać świeżym powietrzem, co ma swoje walory zwłaszcza, gdy większość czasu spędza się w zadymionych (tak, tak - Czesi wciąż nie wprowadzili zakazu palenia) barach. Pod koniec czeka nas dość strome, acz krótkie podejście, a widoki - zarówno z dołu, jak i z góry - są warte wysiłku.
W komfort takich zwierząt w ZOO mogę uwierzyć
Bazylika nie jest nadmiernie uczęszczana, co za pewne wynika z tego, że ponad połowa społeczeństwa czeskiego deklaruje się jako ateiści, więc na zboczu wzgórza można sobie nawet urządzić piknik i czuć się całkiem swobodnie. Stąd niedaleko już jest do ołomunieckiego zoo, które niestety także miałam okazję odwiedzić i pozostawiło ono we mnie odczucie głębokiej traumy ze względu na warunki, w jakich mieszkają tam zwierzęta, zwłaszcza ptaki drapieżne. Siedzą one mianowicie wzdłuż alejki, przytwierdzone za nogę do palików za pomocą krótkiego łańcucha. Po tej wizycie napisałam pełen oburzenia list do kierownictwa zoo, otrzymałam jednak jedynie odpowiedź moderatora strony internetowej tego przybytku. Nie polecam nikomu wrażliwemu na los zwierząt udawania się tam. Proponuję więc zakończenie wycieczki pod Ołomuniec na Świętym Kopeczku.